10 najlepszych produkcji telewizyjnych 2016

Data:

W przypadku produkcji telewizyjnych sytuacja w dalszym ciągu pozostaje bez zmian w porównaniu do lat ubiegłych. Ich twórcy ciągle wykorzystują boom na seriale, tworząc rzeczy frapujące i ciekawe. Złota era telewizji trwa w najlepsze!

10. Fleabag (sezon 1)

To chyba jedno z większych, tegorocznych zaskoczeń. Kiedy już myślałam, że oglądam kolejną, typową produkcję o przebojowej, neurotycznej singielce po 30stce, Serial zabawny i też trochę gorzki - taki współczesny, angielski humor, po seansie ostatniego odcinka otrzeźwiło mnie, że wcale nie sympatyzuję z tą z pozoru sympatyczną, niepoukładaną wariatką, ale wręcz wprost przeciwnie. Jej życiowe porażki były całkowicie zasłużone, właściwie to mi jej nawet nie szkoda. Podziwiam twórców serialu, że odważyli się w jego centrum wsadzić postać tak irytującą i żałosną, jednocześnie tak fascynująco opowiadając jej historię.


9. UnReal (sezon 2)

Kiedy w zeszłym roku oglądałam pierwszy sezon "UnReal", postrzegałam go bardziej w kategorii efektownego guilty pleasure. Kulisy telewizji, jakie poznajemy w serialu na przykładzie kręcenia reality show, w którym kawaler celebryta ma sobie wybrać żonę z grona pięknych nieznajomych, są tak przesadzone, kiczowate i grubymi nićmi szyte, że ciężko traktować tę produkcję poważnie. Przy drugim sezonie jednak widzę, że to wszystko odbywało się z premedytacją i pod całkowitą kontrolą. Takim właśnie barokowym, krwistym, niegrzecznym widowiskiem ma być ten serial. Dlatego właśnie z wypiekami na twarzy czekam na kolejne, niesamowite przygody bohaterów ekipy "Everlasting". Plus uwielbiam chemię między Shiri Appleby i Constance Zimmer!


8. Westworld (sezon 1)

W przypadku serialu HBO widać, że nie szczędzono tu ani pieniędzy, ani brawurowych rozwiązań scenariuszowych. Bazując jeszcze na pomyśle z lat 70., stworzono wizję świata przyszłości, w którym ludzie mogą się przenieść do super nowoczesnego parku rozrywki, stać się kowbojami na Dzikim Zachodzie, bezkarnie strzelać, gwałcić i wygłupiać się, robiąc "krzywdę" jedynie pracującym w tym miejscu humanoidom. Roboty przecież się naprawi, a ich pamięć zresetuje. W parku szykuje się jednak rewolucja, która na pierwszy rzut oka wygląda na popularny w popkulturze bunt sztucznej inteligencji przeciwko swoim twórcom. Zachwyca rozmach tej produkcji i jej finezyjna, rozbudowana struktura narracyjna. Nie do końca perfekcyjna, bo ostatnie odcinki to już tylko wydłużone oczekiwanie na bombastyczny (i nawet całkiem zaskakujący!) finał. Mam nadzieję, że HBO sypnie groszem na kolejny sezon.


7. The Girlfriend Experience (sezon 1)

Bardzo niewiele produkuje się psychologicznych seriali dla widzów dorosłych, które mają uwodzić widza nie efektami specjalnymi czy innymi atrakcjami, ale samą historią. W "The Girlfriend Experience" (luźno opartym na filmie Stevena Soderbergha) jedynym uwodzącym elementem jest właściwie wspaniała, magnetyzująca Riley Keough. Wciela się on w rolę studentki prawa, która dla pieniędzy postanawia zostać ekskluzywną prostytutką znudzonych biznesmenów. To jednak duże uproszczenie fabuły serialu. Gdy się bowiem kończy sezon pierwszy, stajemy w zupełnie innym punkcie wyjścia przed kolejną edycją. Ciągle mało wiemy o głównej bohaterce oraz jeszcze bardziej zagmatwane i niejasne zdają się motywy jej postępowania, ale przez to wszystko staje się ona postacią jeszcze bardziej tajemniczą i ekscytującą.


6. Young Pope (sezon 1)

Paolo Sorrentino jest na pewno postacią z wizją we współczesnym kinie. Ba, można by go nawet nazwać wizjonerem, choć jego filmy często grzeszą pychą, rozdęciem, kiczem (też w warstwie fabularnej, nie tylko wizualnej). „Młody Papież” powiela wszystkie słabości, z których znamy włoskiego reżysera, ale też z jednej strony przyciąga przewrotnością niedostępnego świata Watykanu, z drugiej – nieco odpycha intelektualną niespójnością. Niemniej tą przewrotnością zachwycił mnie ten serial. Podczas jego oglądania poczułam się, jak Alicja po drugiej stronie lustra. „Młody Papież” proponuje wizję współczesnego kościoła jako instytucji starającej się iść z duchem czasu, jak na swoje zasady – całkiem postępowej (nawet jeśli podyktowane jest to czystym koniunkturalizmem), której paradoksalnie jednym z niewielu hamulcowych jest tytułowy, świeżo wybrany papież. Jemu marzy się powrót do czasów potęgi papiestwa sprzed kilku wieków, nie chce spotykać się z wiernymi, ludyczna wiara go nie interesuje, nie przeszkadza mu, że odcięcie się od wiernych, zmniejsza ich ilość w kościołach na całym świecie. By nie zdradzać zbyt wiele z dość osobliwej fabuły serialu, skwituję to tylko tak: w tym szaleństwie ostatecznie jest metoda!


5. The Americans (sezon 3)

Serial o radzieckich agentach, którzy udając normalną, amerykańską rodzinę prowadzą niebezpieczne akcje w samym środku Zimnej Wody zmierza ewidentnie do jakiegoś finału. Napięcie sięga więc zenitu. Czy w końcu ktoś, kto nie powinien (i kto może zrobić z tego użytek po myśli amerykańskich służb) odkryje w końcu prawdę o rodzinie Jenningsów? Właściwie uważam to za kwestię drugorzędną. Zabawa w kotka i myszkę, jaką prowadzą radzieccy agenci i CIA, najmniej mnie ze wszystkiego wciąga. Dużo bardziej nurtujące są inne wątki, tym przede wszystkim ten tożsamościowy (dzieci Jenningsów przecież urodziły się w Ameryce, nie znają rosyjskiego, nie mają tam żadnych korzeni, więc ewentualna ucieczka do ojczyzny rodziców byłaby dla nich koszmarem). Czekam na czwarty sezon serialu, bo jak mało którym twórcom, tym od „The Americans” ufam bezgranicznie.


4. Orange is the New Black (sezon 4)

Gdy skończyły się nieustanne heheszki z więziennego życia, a społeczna satyra, którą w takim mikroświecie zamknięto w tym serialu, stała się bardziej poważna (czyli od 3. sezonu), „Orange is the New Black” wzbija się na wyżyny w mówieniu o problemach współczesnej Ameryki. Widzę tam refleksje i spostrzeżenia, których nie powstydziliby się Ken Loach czy Spike Lee (ten pierwszy, gdyby robił filmy o współczesnym społeczeństwie amerykańskim). Serial świetnie wyważony między komedią (często autentycznie zabawną) i dramatem (często naprawdę błyskotliwym).


3. The Crown (sezon 1)

Obok Premier League brytyjska rodziny królewska jest największym skarbem, jaki dała światu Wielka Brytania. Jestem absolutną fanką Windsorów i kiedy dowiedziałam się, że ktoś ma zamiar nakręcić serial o początkach panowania Elżbiety II, byłam wręcz wniebowzięta. „The Crown” to świetnie zrobiona rzecz, oddająca nie tylko ducha powojennych czasów, ale przede wszystkim finezyjnie próbująca podejść do tematu brytyjskiej monarchii i młodej królowej, która choć tak naprawdę realny wpływ na kraj ma i miała raczej znikomy, trudno też oczekiwać, że stanie się ikoną na miarę Królowej Wiktorii, ale trwale zapisała w historii Anglii, Europy i świata. Patrząc na to, kim dziś jest Elżbieta II, aż trudno uwierzyć, jak niesamowitą przemianę przeszła, jak wielkim uporem i inteligencją się wykazywała, by zadbać o to, co zawsze jest i było jej najdroższe – swoich bliskich i wizerunek rodziny królewskiej. Losy Windsorów to właściwie niewyczerpane źródło fantastycznych historii i gotowych scenariuszy filmowych. Jak dobrze, że ktoś mądrze to w końcu wykorzystał.


2. Black Mirror (sezon 3)

Projekt “Black Mirror” to jedna z najoryginalniejszych rzeczy, jaka pojawiła się w czasach złotego wieku współczesnej sztuki telewizyjnej. Pamiętam, gdy oglądałam pierwszy sezon serialu, w którym każdy odcinek (stanowiący osobną część) prezentował tak oryginalne i intrygujące wizje świata z niedalekiej przyszłości. Twórcom „Black Mirror” wyobraźni w tym temacie dalej nie brakuje, a paradoksy naszych czasów stanowią dla nich niewyczerpane źródło inspiracji. Postęp i rozwój technologiczny mają u nich raczej zgubny wpływ na ludzkość. W trzecim sezonie dostaje się mediom społecznościowym oraz i innym, zarówno tradycyjnym, jak i tym nowocześniejszym formom komunikacji. W tej krytyce nie ma jednak nic z taniego narzekania i wytykania oczywistych wad. Największa perełka 6-odcinkowej serii nr 3 – „San Junipero”.


1. American Crime Story: Sprawa O.J. Simpsona

W Ameryce historię O.J. Simpsona znają chyba wszyscy. Każdy ma na temat byłego sportowca swoje zdanie i własną teorię dotyczą okoliczności śmierci jego byłej żony. Ten fenomen ponownie odkrywają twórcy nowej antologii American Crime Story, genialnie wręcz łącząc schematy znane z seriali kryminalnych, kina sądowego, dramatu psychologicznego. Gdy zdawać by się mogło, że nie da się tej historii opowiedzieć po raz kolejny w jakiś spektakularny sposób, Ryan Murphy (który stoi wraz z Bradem Falchukiem za sukcesem American Horror Story) udowadnia, że jak najbardziej się da! Pomimo że sam scenariusz tej produkcji wydaje się być dość prosty, udało się go wspaniale zniuansować, pokazać sprawę z różnych stron i perspektyw. Tak by znów odgrzać dyskusję o winie bądź niewinności byłego futbolisty, pokazać jak najszerzej kulisy tej sprawy i jej niejasność. „Sprawa O.J. Simpsona” to też aktorski popis właściwie całej obsady serialu z Sarą Paulson, Cubą Goodingiem Jr., Courtney'em B. Vance'm i Johnem Travoltą na czele. Do nich należał ten rok!

*****
Dalszą część filmowego podsumowania 2016 roku można śledzić na moim profilu na FB.

Moje podium: Ukryta prawda, Trudne sprawy i Pamiętniki z wakacji Extended Edition.

Gdzie tureckie hity z TVP, "Wspaniałe stulecie: Sułtanka Kosem" i "Grzech Fatmagul"? ;)

To prawda, San Junipero jest wyjątkowe.

Dodaj komentarz