BERLINALE 2017 (5)

Data:


RETURN TO MONTAUK
reż. Volker Schlöndorff
Konkurs Główny

Mam takie wrażenie, że "Return to Montauk" jest typem dzieła, które nieźle sprawdza się w formie literackiej, ale skazane jest na porażkę, jeśli chodzi o kino. W ekranowych historiach pisarzy, którzy wracają do przeszłości, bo tak naprawdę nigdy się z nią nie rozliczyli czy też nie pogodzili, często tkwi bowiem nienaturalna pretensjonalność (że niby jego osobiste cierpienia z tym związane mają jakieś donioślejsze znaczenie, a tak zwykle nie jest) oraz fałszywa szlachetność (jakoby emocje tegoż bohatera były jakieś wyjątkowe w porównaniu do tych sprzedawcy ze sklepu czy dziewczyny pracującej na infolinii, co też jest bzdurą, prawda Paterson?). Także tak doświadczony twórca jak Volker Schlöndorff nie potrafił uniknąć pułapek, jakie kryją się za ekranizowaniem rozliczeń fikcyjnych bohaterów-pisarzy, mimo że w "Return to Montauk" to nie taka do końca fikcja, bo scenariusz oparto na wspomnieniach Maxa Frischa, znanego autora i prywatnie niegdyś przyjaciela Schlöndorffa. Jakkolwiek nie jest to żadne wielkie kino, bo te wszystkie wielkie rozmyślania o życiu i kobietach głównego bohatera spłycono jednak do melodramatycznej kwestii przegapionej szansy na wielkie uczucie (bo stara miłość być może nie rdzewieje, ale raczej po latach ciężko ją reanimować), ale przyjemnie się przynajmniej patrzy na Stellana Skarsgårda i zawsze posągowo piękną Ninę Hoss.



DJANGO
reż. Etienne Comar
Konkurs Główny

Na pewno oddać trzeba Etienne'owi Comarowi, że z rzetelnością i skrupulatnością podszedł do biografii Django Reinhardta - muzyka cygańskiego pochodzenia, który uchodzi w historii jazzu za jednego z najlepszych gitarzystów wszech czasów. Swoją wyjątkową technikę zawdzięcza rozległym poparzeniom i częściowemu paraliżowi palców jednej ręki - pamiątce z wypadku z czasów młodości. Chcąc dalej grać na instrumencie, Django musiał się jej nauczyć od nowa. Film skupia się na zaledwie jednym, krótkim okresie z życia gitarzysty, czasach wojny i okupacji, które bohater spędzał najpierw w Paryżu jako gwiazda salonów, grywająca nawet przed niemieckimi żołnierzami, a potem w ukryciu, próbując wraz z rodziną uciec z okupowanej Francji do Szwajcarii. Ta wąska perspektywa czasowa pozwoliła całkiem dobrze przybliżyć nam postać wirtuoza gitary. Django ostentacyjnie spóźnia się na koncert, karząc czekać nawet nazistowskim oficjałom - czyli ma dość buntowniczą naturę. Django to człowiek rodzinny - zawsze przy nim są krewni, a jedną z czołowych, drugoplanowych postaci jest jego matka, rezolutna, nieco szalona, stara Cyganka. Django nie da się podporządkować - pokazujemy więc jego spontaniczną kolaborację z francuskim ruchem oporu. Django nie może być człowiekiem bez wad, dlatego zobaczymy go też z atrakcyjną kochanką. Django jest postacią tragiczną - w trakcie wojny zamordowanych zostało tysiące Cyganów, ale muzyk i większość jego najbliższych wyszła z tej tragedii bez szwanków. Reinhardt oddał im jednak poruszający, muzyczny hołd, którego jedynie fragmenty przetrwały do czasów współczesnych. Po filmie zaś jedyne, co przetrwa w naszej pamięci, to rola Redy Kateba i finałowa scena koncertu.



EL BAR
reż. Álex de la Iglesia
Pokazy Specjalne

Metaforyka kina hiszpańskiego reżysera od zawsze była grubymi nićmi szyta. Nieważne, co Álex de la Iglesia ma zamiar powiedzieć, zawsze musi być to do bólu przaśne, krwawe i przebojowe. Czasem te gatunkowe fajerwerki wystrzelają naprawdę efektownie i mocno ("Hiszpański Cyrk", "Życie to jest to"), innym razem to raczej sztuczne ognie ozdabiające topniejący deser lodowy. "Bar" niestety sytuuje się gdzieś bliżej tego drugiego bieguna w twórczości Hiszpana. Zaczyna się jednak zgoła obiecująco. W małej knajpie w Madrycie uwięzieni zostają przypadkowi ludzie - klienci i obsługa. Ulice świecą pustkami, bo ktoś z dachu strzela do przechodniów. Pod drzwiami do baru od celnego strzału zginęło już dwoje delikwentów, którzy postanowili opuścić ten przybytek. W środku natomiast kwitną teorie spiskowe, zwłaszcza że z początku, o strzelcu w centrum wielkiej stolicy, milczą media. Zarówno widzowi, jak i bohaterom filmu ta sytuacja kojarzy się się z terrorystycznymi aktami z europejskich miast pokroju Monachium czy Paryża. Czy Álex de la Iglesia pójdzie tą drogą i nakreśli oryginalny obraz współczesnych paranoi, lęków i strachu związanych z terroryzmem, kręcąc swojego "Anioła Zagłady"? Mógłby, ale jednak jego zamiłowanie do kiczu, nadmiernej ekspresji, krwi i tanich igrzysk bierze górę. Finalnie oglądamy więc na ekranie chaotyczny spektakl o tym, iż w sytuacjach krańcowych człowiek zamienia się w dzikie zwierzę, mające jeden cel - przetrwać nieważne jakim kosztem. Trochę banał, prawda?



MAUDIE
reż. Aisling Walsh
Pokazy Specjalne

Opowiedziana z dużą dawką subtelności historia jednej z najbardziej znanych, folkowych artystek Kanady, Maud Lewis. Biopic podażą prostym schematem. Od trudnych początków, konieczności opuszczenia rodzinnego domu po śmierci rodziców do mieszkającej w Nowej Szkocji ciotki (Maud cierpiała od dziecka na zaawansowane zapalenie stawów i artretyzm, które zniekształcały jej ciało, stąd przekonanie jej krewnych, że nie będzie mogła się sama sobą zająć), przez trudne pożycie u boku antypatycznego rybaka Everetta Lewisa, późniejszego męża, aż po czasy popularności i międzynarodowego uznania. Prymitywistycznym, kolorowym malarstwem Maud Lewis zachwycały się bowiem wielkomiejskie elity Kanady i Stanów Zjednoczonych, jedno z jej dzieł nabył nawet ówczesny wiceprezydent Nixon. W role Maud i Everetta wcielili się kolejno Sally Hawkins i Ethan Hawke. Ona, niemalże jak zawsze, jest swojska i sympatyczna, on gburowaty i mrukliwy jak Tom Hardy. I całkiem ładnie wyglądają na tle tych wietrznych, morskich krajobrazów surowego, kanadyjskiego wybrzeża.