CANNES 2016 (ODCINEK 2): GUIRAUDIE, PUIU, BELLOCCHIO, TRIET

Data:



RESTER VERTICAL
reż. Alain Guiraudie
Konkurs Główny

Alain Guiraudie to na pewno we współczesnym kinie europejskim postać nietuzinkowa. Potrafi oryginalnie mieszać filmowe formy i gatunki, co pokazał w intrygującym "Nieznajomym nad jeziorem" (też pokazywanym w Cannes 3 lata temu). Ma własne, autorskie spojrzenie. Szkoda tylko, że tym razem w jego filmie zabrakło jakiegoś jednego elementu, który potrafiłby zaangażować w stworzoną przez reżysera wizję również widza. "Rester Vertical" podejmuje tyle tematów, że spokojnie można by z poszczególnych wątków stworzyć kilka osobnych dzieł. Samotne ojcostwo, samotność w jeszcze bardziej uniwersalnym ujęciu, zawiłość związków między mężczyznami, zamierający folklor i lokalizm, bezduszność współczesnego świata. Francuz jednym razem tworzy przestrzeń niemalże mitologiczną, baśniową - bardziej metaforę niż realny konstrukt i w tym blisko mu choćby do wczesnego Bruno Dumonta ("Ludzkość"). Innym razem natomiast opowiada swoją historię w duchu kina społecznego, surowego i oszczędnego jak u braci Dardenne. W "Rester Vertical" obejrzymy odważne, naturalistyczne obrazy ludzkich organów płciowych, jak i sceny bajkowe, uatrakcyjnione odpowiednim światłem i otoczeniem. Nie jest trudno oswoić się z tą różnorodności tematyczną filmu Guiraudie. Dużo trudniej się w nią zaangażować. Tak czysto po ludzku przejąć się losem bohaterów, a nawet mieć chęć podjąć polemikę z którąś z kwestii podejmowanych przez Francuza. Ta umowna, fragmentaryczna rzeczywistość "Rester Vertical" sprawia wrażenie obcej i sztucznie wręcz odrealnionej.

SIERANEVADA
reż Cristi Puiu
Konkurs Główny

Cristi Puiu na poziomie mikro buduje portret współczesnej Rumunii, sytuując go zarówno w kontekstach wewnętrznych, jak i zewnętrznych. Nadchodzi moment rodzinnego spotkania, w trakcie którego ma odbyć się pożegnanie wujka Emila zmarłego kilka lat temu. Czczenie pamięci bliskiej osoby nawet w odległe rocznicy jej śmierci to zwyczaj regionalny. Rodzina wujka Emila zbiera się w jednym miejscu, ksiądz odmawia modlitwy, po czym rodzina wspólnie zasiada do wystawnego posiłku. Od początku nic jednak nie idzie po myśli gospodarzy i uczestników uroczystości. Głodna rodzina czeka na spóźniającego się duchownego, pałętając się po mieszkaniu i prowadząc gorące dyskusje. A dotyczą one przeróżnych kwestii: od teorii spiskowych związanych z zamachami z 11 września, przez ocenę komunistycznej przeszłości kraju po całkiem osobiste wątki - zdrady, pradawne waśnie, pretensje i kłamstwa. W swojej psychodramie Puiu kieruje pracą kamery tak, by widz umiejscowiony był raczej w fotelu ukrytego podglądacza rodzinnego dramatu, a nie jego uczestnika. Ta specyficzna praca kamery oddala też zamknięty przez większą część czasu w czterech ścianach jednego mieszkania film od statycznego spektaklu teatralnego, bo "Sieranevada" bynajmniej statyczne nie jest. Mimo tego, że siłą napędową filmu są dialogi i dyskusje, ciężar tak zamkniętej historii od czasu do czasu spokojnie gdzieś ulatuje, dzięki świetnym, delikatnym, humorystycznym momentom. I nawet jeśli takie kino jak "Sieranevada" nie porywa ani odkrywczą formą, ani świeżością spojrzenia (szczególnie jeśli mowa o kinematografii rumuńskiej!), naprawdę dobrze ogląda się tego typu filmu, jeśli widzi się, iż ich twórcy faktycznie mieli coś ciekawego do powiedzenia.

FAI BEI SOGNI
reż. Marco Bellocchio
La Quinzaine des Réalisateurs

Temat matki we włoskim kinie ma chyba jakieś szczególne względy. W zeszłym roku podjął się go Nanni Moretti, w tej edycji canneńskie Directors' Fortnight otworzył Marco Bellocchio z filmem "Fai Bei Sogni" o podobnej tematyce. Acz w realizacji zupełnie innym. Massimo ponad 30 lat opłakuje nagle zmarłą matkę. Formy tej żałoby oglądamy w różnych czasoprzestrzeniach. Najpierw rodzicielka znika, a pozostała rodzina nie potrafi 9-letniemu chłopcu wytłumaczyć, co się stało, odwlekając ten moment do samego końca. Potem dojrzały Massimo żyje, ale tak jakoś obok, myślami i uczuciami będąc ciągle gdzieś w przeszłości. Nie odciąga go od niej ani fascynacja piłką nożna, ani wojna w byłej Jugosławii, gdzie jedzie w charakterze dziennikarza. Dopiero śmierć ojca i powrót do rodzinnego domu, w którym zmarła ukochana matka, oraz być może też miłość do pięknej lekarki, nakazują mężczyźnie rozliczyć się z przeszłością i zostawić ją za sobą. Bellocchio opowiada tę historię jakby czytał romantyczną powieść (a de facto adaptuje współczesny, włoski bestseller), nadając cierpieniu Massima i jego losom wymiar baśniowo-melancholijny. Nie trzymając się chronologii, zachowuje żywszy rytm historii (wspomnienia przecież opierają się logice). Najcudowniejsze są w filmie retrospektywne sceny 9-letniego chłopca z matką, dzięki którym faktycznie można uwierzyć, iż ta dwójka zbudowała ze sobą wyjątkową więź, a jej rozerwanie fatalne wpłynęło na dalszą egzystencję jednego z nich. Dorosłe życie Massima bardziej trąci już banałem, ale i tak dzięki tej onirycznej poetyce Bellocchio potrafił zatrzymać widza przy swojej historii.

VICTORIA
reż. Justine Triet
Semaine de la Critique

Znacznie mniej udana propozycja niż "Fai Bei Sogni" otworzyła tegoroczny Tydzień Krytyki w Cannes. Młoda, ale już doceniana w swojej ojczyźnie reżyserka Justine Triet przyjechała na festiwal z prawniczą komedią romantyczną, która mogłaby być pilotem serialu z francuską Ally McBeal jako główną bohaterką. Chaotyczna, ale dziarska Victoria jest zapracowaną prawniczką i samotną matką, która swój czas wolny łączy między córkami a przygodami na jedną noc z wyławianymi z internetu mężczyznami. Tym pierwszym może poświęcać mniej czasu, bo w osobie byłego, zauroczonego nią klienta odnajduje nianię i gosposię. Victoria musi jeszcze stawiać czoła eks mężowi, który prowadzi z sukcesem bloga, gdzie opisuje perypetie egocentrycznej i puszczalskiej prawniczki, łudząco przypominającej jego byłą żonę. Na domiar złego w tarapaty wpada jej najlepszy przyjaciel, który zostaje oskarżony przez kochankę o próbę zabójstwa, z czego dzielna, ale niepoukładana Victoria będzie musiała go wyplątać. I niech mnie ktoś przekona, że to nie brzmi, jak opis kolejnego, TVN-owskiego serialu. Bo nie dość, że właśnie takie sprawia wrażenie, to jeszcze sam seans dokładnie potwierdza to, czego wolałabym się nie spodziewać.