CANNES 2017: THE BEST OF MICHAEL HANEKE

Data:

To właśnie "Happy End" było najgorętszym pokazem tegorocznego festiwalu w Cannes. Wizja tego, że austriacki reżyser może stać się pierwszym człowiekiem w historii, który Złotą Palmę otrzyma trzykrotnie, rozpala tu wyobraźnię dosłownie wszystkich.

Rodzinne portrety to mały leitmotiv wśród festiwalowych tytułów. Ale ta podstawowa komórka społeczna u Michaela Haneke to zdecydowanie coś więcej niż sieć relacji międzyludzkich czy siedlisko patologii. Familia Laurentów - ludzi bogatych, z tradycją, oddających się wdzięcznym rytuałom i podtrzymująca zabytkowe ceremoniały - to stara Europa w miniaturze. A może nawet w krzywym zwierciadle. 85-letni senior rodu ma już wszystkiego dość i nieskutecznie próbuje odebrać sobie życie. Jego 12-letnia wnuczka najpierw faszeruje chomika antydepresantami, a potem sama przechodzi załamanie nerwowe, gdy jej matka popełnia samobójstwo. Kontrolę nad kondycją Laurentów twardą ręką sprawuje Anne, stojąca na czele dużego przedsiębiorstwa budowlanego poważna bizneswoman. Ta rodzina, zupełnie jak Zachodnia Europa, jednak tonie, ale jeszcze unosi się na powierzchni.

Do "Happy Endu" trzeba mieć wiele cierpliwości, bo wszystko w tym filmie rozgrywa się jakby podskórnie, nieoczywiście, ale przede wszystkim wydawać się może, że układające się w dość jasny ciąg zdarzeń losy burżuazyjnej familii zmierzają trochę donikąd. Haneke to jednak wielki i niepodrabialny mistrz, który nawet z banałów wyciska dogłębną esencję, wytykając błędy i zaniedbania konkretnemu adresatowi - w większości jego dzieł są to tacy europejscy Laurentowie, którzy żyjąc w mydlanej bańce, nawet nie zauważają tego, że ich świat zmienia się, a oni stoją w miejscu. Co się natomiast tyczy podrabiania, to styl Austriaka trudno kopiować. Tylko on sam może to z sensem zrobić i właśnie czyni tak w "Happy End".

Autotematyzm i powtarzalność to największe zarzuty, jakie można wytyczyć przeciwko temu filmowi. Złączeni relacją córka i ojciec Isabelle Huppert i Jean-Louis Trintignant to nawiązanie do "Miłości", która powraca też w zwierzeniu sędziwego Georgesa dotyczącego śmierci żony. Obsesja małej Eve związana z filmowaniem tego, co wokół niej i niepokojąco przenikliwe spojrzenie dziewczynki przywołują skojarzenia z "Benny's Video", zaś "złe wychowanie" dziecka przypomina to z "Białej Wstążki". Ironiczny, anty-establishmentowy bunt syna Anne to strzał w "Funny Games". Romans jej brata w filmie sygnalizowany przez ostre, pornograficzne maile wysyłane sobie nawzajem przez kochanków to kopia więzi w "Pianistce". Statyczne kadry, obserwowanie postaci z oddali, atmosfera "małej apokalipsy" przeniesione zostały z "Ukrytych". Liczba tych konotacji jest tak imponująca, że pojawia się pytanie, czy 75-letniego Haneke'go stać jeszcze na nowe, autorskie wizje. Oraz jeszcze ważniejsza kwestia: czy za tak nienowe wątki należy się Złota Palma?

W filmie nie brakuje też nieco wysilonych aluzji do współczesności. Z aktualnymi problemami Europy film łączy się poprzez miejsce zamieszkania Laurentów (Calais), wątek ich marokańskiej służby i grupy uchodźców sprowadzonych przez syna Anne na zaręczynową kolację (podobny, dyskomfortowy "spektakl" miał w "The Square" Östlunda większą siłę rażenia). Problem zalewających Europę imigrantów także Haneke uważa za najbardziej relewantny i aktualny. Jednak w zgodzie z tytułem proponuje nam pewien happy end. Na pytanie służącego, czy Anne po sprzedaży firmy i nadchodzącym małżeństwie zamierza się wyprowadzić, kobieta zdecydowanie zaprzecza. W końcu gdy w finałowej scenie reżyser sugeruje, że Europa tonie, nadchodzi niekoniecznie najlepsza, ale zapewne skuteczna pomoc podtrzymująca ją przy życiu. To happy end o gorzkim smaku i ironicznej kąśliwości, ale zawsze to jakiś happy end.

Zwiastun:

Średnio mi się podobał

Dodaj komentarz