Na horyzoncie widziałam: zwycięzcy konkursu głównego

Data:


LUCYFER
reż. Gust Van den Berghe
Międzynarodowy Konkurs Nowe Horyzonty (Grand Prix)

JURY: (...) Za nadanie nowatorskiego synkopowanego rytmu temu znanemu już tańcowi wiary i fałszu, miłości i zdrady, nadziei i pesymizmu. Za meksykańskość, za belgijskość, za wychodzenie poza swoją istotę, za bycie sobą. Za kusząco bogatą, a zarazem uzasadnioną mityzację i mistyfikację tego, co jest rzeczywiste, tego, co nie jest, oraz wielkiego obszaru pomiędzy.

Komentarz: Świat przedstawiony w "Lucyferze" został zamknięty w kulistym obiektywie a la fish eye. Twórcy filmu, by opowiedzieć swoją historię właśnie w tak oryginalny sposób stworzyli autorski wynalazek - tondoskop. Forma "Lucyfera" to jego najbardziej nowohoryzontowy element, faktycznie robiący duże wrażenie. Dzięki niemu filmowa rzeczywistość staje się magiczna, odrealniona, mityczna. Dzięki niemu jego tematyka zostaje niemalże zrównana rangą z wyrafinowanymi alegoriami i metaforyką malarstwa Hieronima Boscha. W "Lucyferze", podobnie jak w dziełach niderlandzkiego mistrza, konfrontuje się właśnie wiarę i fałsz, miłość i zdradę, nadzieję i pesymizm, które budują małą, prowincjonalną wspólnotę. Czar filmu pryska, gdy reżyser w jednym, ostatnim ujęciu rezygnuje z tondoskopu i rozciąga obraz na tradycyjny, szeroki ekran. To świetny moment, bo w jednej chwili znika cały mistycyzm tego świata, ale obnaża on równocześnie fakt, że "Lucyfer" to na pierwszym miejscu forma, na drugim dopiero treść.

TYSIĄC I JEDNA NOC
reż. Miguel Gomes
Międzynarodowy Konkurs Nowe Horyzonty (Nagroda FIPRESCI)

JURY: Za stawienie czoła współczesnemu kryzysowi społecznemu poprzez opowiadanie historii w sposób jednocześnie pełen wyobraźni, żartobliwy i ambitny, dzięki czemu codzienne życie różnych ludzi zostaje podniesione do rangi mitu.

Komentarz: Kuriozalny tryptyk Miguela Gomesa to najdziwniejszy i najbardziej kontrowersyjny film festiwalu. Po pokazie pierwszej części większość widzów nie miała już najmniejszej ochoty oglądać kolejnych, odradzała to też innym - zazwyczaj bardzo skutecznie. Widziałam całość i dostrzegam w tym epickim dziele niezły pomysł na pokazanie skutków kryzysu i jego wpływu na społeczeństwo, skupiając się na zwyczajnych, często totalnie efektownych ludziach, oddając im w filmie dużo miejsca. Za dużo. W pierwszej części tryptyku ich historie są straszliwie męczące, nim się na dobre rozwiną, nie ma ochoty już się ich słuchać. Gadanie biednych Portugalczyków prosiło się o trochę montażu, chwilę wytchnienia, miejsca na własną refleksję. W drugiej części jest już zdecydowanie lepiej, bo każda z trzech opowieści ją tworzących posiada rzeczywiście to, o czym pisali jurorzy, uzasadniając swój werdykt - przede wszystkim wyobraźnię i dowcip. Szczególnie absurdalna rozprawa sądowa, tak sugestywnie pokazująca upadek społeczeństwa, zasługuje na słowa uznania. W ostatniej części tryptyku Gomes jednak wraca do męczącej maniery, przez większość filmu niemiłosiernie skupiając się na wyjątkowo niezajmujących osobnikach. Tym razem widz nie musi już słuchać potoku słów, który wylewał się z pierwszej części, ale musi czytać pojawiające się na ekranie dopowiedzenia losów bohaterów. Najbardziej idiotyczny w kontekście całości "Tysiąca i jednej nocy" okazuje się jednak pomysł, by kryzys ekonomiczny opowiadać według struktury stworzonej przez zbiór baśni połączony wątkiem sułtana Szachrijara i jego żony Szeherezady. Być może bez tego tematyka filmu Gomesa stałaby się wyjątkowo przygnębiająca i pozbawiona jakiejkolwiek niezwykłości, ale w ostatecznej formie wygląda to po prostu żenująco, kiczowato i śmiesznie.

WIDZĘ, WIDZĘ
reż. Severin Fiala, Veronika Franz
Międzynarodowy Konkurs Nowe Horyzonty (Nagroda Publiczności)

Psychologiczny labirynt, trochę horror, trochę mroczny thriller zdający się mieć wiele wspólnych mianowników z tak popularną wśród austriackich filmowców tematyką związaną z ciemną stroną tamtejszego społeczeństwa (Seidl, Haneke). Dwaj bracia bliźniacy spędzają czas w letnim domku ze swoją matką, która właśnie wróciła ze szpitala po operacji plastycznej. Wydaje się być smutna i zgorzkniała, nie okazuje dzieciom dostatecznie dużo matczynej czułości, dlatego chłopcy zaczynają podejrzewać, że kobieta nie jest tym, za kogo się podaje. Twórcy mocno się gimnastykują, by mylić tropy interpretacyjne, zaskakiwać widza, budować napięcie i je utrzymać, dość szybko jednak staje się jasne, co się w filmie tak naprawdę dzieje. Temperatura filmu zatem mocno spada, podobnie jak poziom ekscytacji fabułą. To jednak wciąż bardzo solidne kino, starające się połączyć austriacki brutalizm i estetykę horroru, sensownie budujące wyrazisty klimat i głębię psychologiczną. To też bodaj najbardziej zwyczajny film w konkursowym zestawie, który jako jedyny miał szansę połączyć gusta nowohoryzontowych widzów. Od lat wiemy bowiem, że tradycyjne fabuły mają zwykle największe szansę w plebiscycie publiczności.